Krisztian Frey. Action writing, transfer uczuć i estetyka codzienności.

Bohaterem dzisiejszej historii będzie pewien węgierski malarz. Malarz, który czuł coś, co można by nazwać koniecznością lub przynajmniej przemożną chęcią pisania, podczas którego, jak się zdaje, od znaczenia – czy nawet od języka – poszczególnych słów i zdań wychodzących spod jego pędzla bardziej liczył się sam proces artystycznej ekspresji. Od tego, “co” jest na jego obrazach znacznie ważniejsze było to, “jak” te obrazy zostały stworzone. Gdybyśmy mogli za pomocą jakiegoś magicznego przyrządu zajrzeć do naszych mózgów, a szczególnie w pewnych dramatycznych momentach naszego życia, jak podczas chwili samotności, bólu lub wywołanego w ten czy inny sposób upojenia, być może zobaczylibyśmy obrazy podobne właśnie do tych, o których będę dzisiaj opowiadać.

Kiedy zastanawiałam się, jak mówić o Krisztianie Freyu, czyli bohaterze dzisiejszego felietonu, na początku myślałam, żeby opisać go określeniem “węgierski Jackson Pollock”. To chyba jednak porównanie dość spłycające (a sam zabieg – definiowanie twórczości artysty przez innego, bardziej znanego i “zachodniego” artystę – dość powszechnie stosowany). Co prawda sam Frey nazywał Pollocka “wielkim malarzem tego stulecia” i świadomie się nim inspirował, ale zdefiniowanie jego sztuki w ten sposób byłoby jednak zbyt dużym uproszczeniem. Uproszczeniem tym bardziej, że oglądając wystawę jego prac można wyodrębnić kilka etapów bardzo między sobą się różniących.

Obrazy, które składają się na wystawę “Pan Frey pisze”, którą odwiedziłam jakiś czas temu w Lúdwig Múzeum kojarzą się może nie tyle z łączonym z Pollockiem terminem action painting – czyli obrazami powstałymi w wyniku swobodnego chlapania farby na płótno – co z action writing – malowidłami, które są pokryte dość przypadkowymi słowami i wyglądają jak wynik spontanicznego przeniesienia na obraz “tego, co myśl przyniesie” – skrawków wspomnień, spostrzeżeń, skojarzeń i cytatów.

Urodzony w 1929 roku Krisztian Frey był członkiem tak zwanej generacji Iparterv – czyli grupy węgierskich artystów awangardowych, których dzieła były częścią zorganizowanych pod koniec lat sześćdziesiątych serii wystaw o tej właśnie nazwie. Wystaw, które zawierały w sobie niemal wszystkie występujące w danym czasie trendy w węgierskim malarstwie abstrakcyjnym. Sam Frey podczas kolejnych lat swojej twórczości eksplorował rozmaite ścieżki malarskiej awangardy. Na jego twórczość składają się zarówno obrazy bardzo intensywne, na których dużo się dzieje, które sprawiają wrażenie bycia (tu cytat) ilustracją emocjonalnych huraganów pożerających duszę, jak również ich całkowite przeciwieństwa. Przeciwieństwami tymi są na przykład porażające wielkością monochromatyczne płótna powstałe w wyniku zamazania białą farbą obrazów, które artysta uważał za zbyt osobiste i intymne, żeby pokazać je na jakiejkolwiek wystawie. Efekt powstały w wyniku takiej operacji, będący początkowo dość odrzucający, stopniowo, w miarę przyglądania się ogromnym, biało-szarym płótnom przywodzi na myśl zjawisko, którego być może doświadczyło kiedyś sporo odbiorców – konieczność gaszenia i tłumienia tych części siebie, które są zbyt wrażliwe, żeby wystawić je na widok publiczny.

Obrazy Krisztiana Freya mają tę własność, że patrząc na nie mamy wrażenie, że umiemy poczuć i zrozumieć co czuł, kiedy je malował, nawet jeżeli ciężko jest nam ten stan duszy nazwać. A jest to osiągnięcie niemałe – obrazy Freya zdają się droczyć z tym, co niektórzy nazywają qualiami – subiektywnymi wrażeniami doświadczania czegoś, których nie można do końca nikomu przekazać. Poczuć dokładnie tego, co czuł Frey poprzez kontakt z jego obrazami wciąż raczej nie możemy – ale być może tego “współ-czucia” jesteśmy już bardzo blisko. I może jest to właśnie jedna z cech i możliwości sztuki – potrafi być innym rodzajem przekazu informacji, przekazem o zupełnie innej naturze, szczególnie istotnym w kontekście “transferu uczuć”. Jego obrazy łączą w sobie chaos i staranne planowanie – znajdują się tam swobodne pociągnięcia pędzlem w różnych kolorach – ale kolory te wydają się być dobrane w sposób staranny i przemyślany tak, aby efekt końcowy sprawiał wrażenie, że ta przypadkowość nie mogła wyglądać inaczej, niż to, jak wygląda. Niektóre jego dzieła – kolaże, instalacje łączące ze sobą różne media, misterne obrazy wygenerowane cyfrowo – początkowo sprawiają wrażenie wręcz bezsensownych, w jakiś sposób inspirowanych dadaizmem. Im dłużej się jednak im przyglądamy, tym bardziej ma się wrażenie, że ten chaos jest pozorny, sprytny, celowo nas mylący i grający z nami w grę interpretacji i znaczeń – lub ich braku.

Krisztian Frey czerpał inspirację na swoje dzieła zewsząd, nawet ze źródeł zupełnie codziennych i obskurnych. Jak sam mówił, opisując wspomniane przeze mnie “białe obrazy”, pomysł na tę serię przyszedł mu do głowy po tym, kiedy podczas spaceru zauważył okna z zamalowanymi na biało szybami. Część jego obrazów była inspirowana tym, co sam nazywał “estetyką drzwi do toalety” (chodzi o tę wewnętrzną stronę, która w klubach chyba na całym świecie jest swoistą księgą gości). Inspirację do innych czerpał z doświadczeń nabytych w trakcie pracy jako taksówkarz w Zurychu lub eksperymentów z komputerami wczesnej generacji. I z tą właśnie myślą, pomocną być może szczególnie nowym emigrantom, do których sama się zaliczam, chciałabym Was zostawić. Otwarcie na kreatywną inspirację zewsząd, nawet z najbardziej pospolitego źródła to całkiem pomocna metoda, która pozwala mi znaleźć radość nawet w otoczeniu wszechobecną obcością. A na pewno pomaga mi, kiedy badam Budapeszt kawałek po kawałku podczas weekendowych eksploracji miasta – i kiedy jednocześnie Budapeszt bada mnie.


Posted

in

,

by

Tags:

Comments

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *